Na blogu dawno nie było żadnej recenzji. Pora wznowić ten cykl, a chyba nie ma obecnie lepszego tytułu (oprócz Teda 2) w kinach, który świetnie do zrecenzowania by się nadawał. Bardzo lubię Terminatora i po prostu nie mogłem odpuścić pójścia na jego najnowszą odsłonę (choć kilka osób mi to odradzało).
Nowy Terminator posiada mnóstwo nawiązań do swoich kultowych poprzedniczek, czyli Terminatora 1 i 2. Dzieje się tak dlatego, ponieważ główni bohaterowie na początku Genisys cofają się w przeszłość do pamiętnych czasów z pierwszej odsłony. Początek jest nawet niemal identyczny, jak ten z jedynki. Jest też nieco… zagmatwany. Chwilę zajęło mi ogarnięcie „o co tu kurde chodzi”, ponieważ twórcy filmu serwują oglądającym historię Skynetu w pigułce i starają się zrobić ją jak najmniejszą i najszybszą do przełknięcia, mieszając ją przy okazji z nową fabułą. Jeżeli przed pójściem do kina nie przypomnicie sobie 1 i 2, to również możecie mieć problem z ogarnięciem pierwszych kilkunastu minut. Chociaż z drugiej strony, jeżeli poświęcicie dwa wieczory na kawał dobrego kina, Genisys może się okazać potem totalnym gniotem.
Arnold Schwarzenegger znów gra tutaj jedną z głównych ról, ale szczerze mówiąc jego aktorstwo (choć jest świetnym aktorem) akurat w tej produkcji nie przypadło mi do gustu tak, jak w przypadku np. Dnia sądu. Arnold ma ogormny dystans do siebie i to widać też w filmie – utwierdza nas w tym przekonaniu np. specyficzny uśmiech byłego gubernatora (znów nawiązanie do poprzedniej części) i wypowiadane przez niego kwestie „stary, ale przydatny”. Przez ten dystans film jednak trochę traci, bo ma się wrażenie, że oglądamy kino familijne, a nie krwawą walkę ludzi z maszynami. Arnie to kawał byka, robot z ludzką tkanką, który raczej nie powinien wypytywać o spółkowanie… no ale dobra, kilkadziesiąt lat spędzonych ze zmodyfikowanym procesorem (aby Terminator nie był takim palantem) mogło się do tego przyczynić.
Główną rolę Sary Connor w Genisys gra Emilia Clarke – uwierzcie mi, ona również nie powala na kolana, jeszcze bardziej niż Schwarzenegger. Ta dziewczyna jest tak irytująca i tak bardzo nie pasuje do filmu, że jak się tylko widzi ją na ekranie, ma się ochotę wyjść z kina. Jeszcze to zdanie „come with me if you want to live” (swoją drogą wypowiedziane pierwszy raz przez Reesa w Terminatorze z 1984 roku) usłyszane z jej ust jest niebywale sztuczne i wywołuje odruchy wymiotne. Podobnie jest z nowym Kylem – aktor, który go gra, prędzej nadawałby się do Magic Mike’a albo taniego dramatu.
Ten tekst nie będzie jednak głównie skupiał się na samym filmie, bo ten i tak nie jest zbyt rewelacyjny i właściwie nie warto poświęcać mu wiele. Fabuła choć nie jest aż taka zła, została jednak źle zobrazowana, a gra aktorska pozostawia wiele do życzenia. Efekty, jak to efekty – mamy XXI wiek, więc gówna nie ma, bo być nie może; tak samo z dźwiękiem. Zastanawia mnie jednak inna kwestia, dlaczego KURWA MAĆ w Terminatorze są jakieś durnowate wątki rodzinne, miłosne i inne gówniane, które ni jak nie pasują do TER-MI-NA-TO-RA? Rozumiem, że w 1 był podobny motyw, ale mimo wszystko został on o wiele lepiej przedstawiony, bo w sumie zajął zaledwie kilka minut i to konkretnych. :) W dwójce też pojawiła się relacja matka-syn, ale i tak zostało to sto razy lepiej pokazane, jak w Genisys.
Domeną dzisiejszych filmów jest głównie nastawienie na zarabianie pieniędzy. Terminator Genisys to praktycznie kino rodzinne [jak i np. Jurassic World, który zarobił 875 mln dolarów (koszty produkcji to 215 mln) – stan na 13 lipca], które można obejrzeć do niedzielnego obiadu popijając przy okazji babciny kompot. Pod względem klimatu kompletnie nie nawiązuje do dwójki i jedynki, która była chyba jeszcze bardziej brudna i mroczna, niż Dzień sądu. Wybierając się do kina liczyłem na to, że naprawdę poczuję się jakbym znów miał kilkanaście lat, czyli wtedy, kiedy pierwszy raz oglądałem T-800 zeskakującego motocyklem z mostu. Tu ten motyw też jest, ale wygląda… nie komentuję. Zaryzykuję jednak stwierdzeniem, że kino schodzi na psy wpuszczając w obieg takie filmy jak Terminator Genisys, który jest profanacją genialnych i cenionych w świecie kinematografii poprzedniczek. Dzieło reżysera Alana Taylora dostępne jest już dla osób powyżej 13 roku. No ale wybaczcie, jak chcę zabrać dziecko do kina, to idę na Minionki. Jeżeli jednak patrzeć na to z perspektywy trzynastolatka (który i tak pewnie nie pójdzie z ojcem do kina, bo ten ma właściwe i konkretne wyobrażenie o Terminatorze), to film Taylora nie jest taki zły – tu sobie postrzelają, tam pośmigają roboty, no prawie jak Transformers. W porządku, może o to chodziło, może taki był zamysł scenarzystów i reżysera… Tylko dlaczego film reklamowany był jako godny następca dwójki i jedynki? No bo przecież taki nie jest, a twórcy doskonale o tym wiedzieli.
Czy warto zobaczyć ten film? Wbrew pozorom tak, no bo jaki zły by nie był, w końcu to Terminator – fani nie powinni odpuścić żadnej części. Nie oczekujcie jednak, że Schwarzenegger zwali was z nóg, jak strąca helikopter z nieba.